wtorek, 1 sierpnia 2017

Illuminae - recenzja






Pojawienie się Illuminae w moich rękach to zasługa wydawnictwa Moondrive i sposobu w jaki postanowiło ono tę pozycję wydać. Gdyby nie kusząca oferta książka+gadżety i faktu, iż właśnie przyszła wypłata, to ta młodzieżówka nigdy nie zagrzałaby mniejsca w mojej biblioteczce.




Forma wydania Illuminae jest po prostu ładna. Miła dla mojego oka, zwłaszcza ta foliowa, pomarańczowa nakładka, znajdująca się na właściwej oprawie. Oprócz tego dostałam torbę na zakupy i zakładki  -  w cenie książki, więc uważam się za prawdziwego łowcę promocji. :)



Co do samej książki, jak już wspomniałam - młodzieżówka. Na dodatek taka, jakich przez ostatnie lata dostaliśmy w nadmiarze i nawet nakręcono kilka filmów na ich podstawie. Jest wątek miłosny nastolatków, od których (a jakże), zależy los tysięcy ludzi, galaktyki  i po€&?@nego statku kosmicznego. Dostajemy także "przystojnych pilotów myśliwców, mnóstwo rozczarowań, a nawet różowe włosy" - to słowa Laini Taylor, zamieszczone na tyle okładki. To coś nowego, bo choć w Igrzyskach Śmierci mieliśmy smierć, przystojnych walczących mężczyzn i mnóstwo rozczarowań to różowych włosów... a nie... różowe włosy tez były...

Gwiezdna przygoda przyciąga jak magnes - są statki kosmiczne, futurystyczne wizje otwierania tuneli czasoprzestrzennych,  planety i walka korporacji.. jednak nie jest to świat, do którego będą z nostalgią wracać, albo w którym zostałabym na dłużej.


Nie zrozumcie mnie źle - ta książka jest według mnie warta uwagi. Chociażby ze względu na sposób w jaki została napisana. Przeczytanie jej zajęło mi jedno popołudnie, tak wciągnęły mnie raporty wojskowe, stenogramy, biuletyny i zapisy rozmów. Jednak przez całą lekturę nie mogłam odpędzić od siebie natrętnej myśli, że główna bohaterka - drobna siedemnastolatka, nieustraszona, przebiegła i oczywiście - szalenie inteligentna hakerka - kogoś mi przypomina.

Uwaga spoilery!!!

Zresztą gdyby jeszcze zginęła na końcu, ta różowowłosa "księżniczka"... ale nie... dostajemy na koniec słodkie do porzygu zakończenie...W statek, którym kierowała uderzyły głowice atomowe, a ona jedyne co po tym miała to: posiniaczoną twarz, wyblakłe włosy i gorączkę. "Mnóstwo rozczarowań" to mało powiedziane, Laini Taylor...



Podsumowując - warto zaglądnąć. Ciekawa forma, nieco inna niż wszystkie. Czyta się szybko, przyjemnie. Wojna to wojna - Illuminae (podobnie jak Igrzyska Śmierci) nie boi się unicestwiać miłych dla nas postaci. Nie liczmy na litość dla czytelnika - raporty wojskowe potrafią poruszyć, udowadniając nam jak kruche jest ludzkie życie i jak niewiele trzeba by zniszczyć człowieczeństwo w każdym z nas. Jednocześnie nie oczekujmy zbyt wiele - może to tylko ja, ale nie każdy "chwyt" Illuminae zrobił na mnie wrażenie, chwilami akcja była nieco przewidywalna, a zakończenie nie zwaliło mnie z nóg. Mimo tego polecam - na nudne popołudnie dostarczy dreszczyku emocji i na pewno zaciekawi niecodzienną formą, grafikami i w końcu - nieziemską przygodą ;)

A co wy myślicie po przeczytaniu Illuminae?

M.
Share:  

0 komentarze:

Prześlij komentarz